Jan K. jest ginekologiem z Wrocławia. Oprócz prowadzenia gabinetu lekarskiego, jest również wykładowcą na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu. W ostatnich tygodniach w mediach pojawiały się informacje o wyroku, jaki lekarz usłyszał. Jan K. został nieprawomocnie skazany na dwa lata w zawieszeniu za gwałt na swojej 19-letniej pacjentce. Więcej o tej sprawie pisaliśmy tutaj.
W następnych dniach do różnych organizacji zaczęły zgłaszać się kolejne osoby, które były ofiarami ginekologa. Na profilu @patoginekologia na Instagramie mogliśmy przeczytać wiele historii studentek i studentów, którzy byli świadkami dwuznacznych zachowań Jana K. Autorzy profilu regularnie dzielą się otrzymywanymi wiadomościami. Wczoraj w relacji na żywo udostępnili historię, jaką podzielił się z portalem OKO.Press, lekarz z Wrocławia Szymon Szpytko. W 2019 r. był on jeszcze studentem i miał zajęcia z oskarżonym ginekologiem w Centrum Symulacji Medycznej we Wrocławiu. Twierdził on, że wraz ze znajomymi już wcześniej zgłaszali niestosowne zachowanie Jana K. do władz uczelni, jednak te nic nie zrobiły.
Gwałcił swoje pacjentki i studentki. Uczelnia miała o wszystkim wiedzieć
Były student, w rozmowie z OKO.Press, przyznał, że Jan K. był wulgarny i chamski oraz rzucał seksistowskie żarty pod adresem studentek. Nikt jednak nie zareagował. Wszyscy byli zmrożeni tym, co wtedy słyszeli.
W trakcie jednych z ćwiczeń grupa studentów była przy symulacji porodu z fantomem wykorzystywanym do ćwiczeń położniczych. Szpytko, w rozmowie z OKO.Press, opowiada, jak trzeba było wyciągnąć z manekina dziecko podczas symulacji porodu.
- Robiła to moja koleżanka. Była drobna, miała jasne włosy. Jan K. powiedział do niej wtedy: 'Musisz mocniej ciągnąć, blondynka powinna wiedzieć, jak się dobrze ciągnie'. - opowiada Szymon Szpytko w rozmowie z OKO.Press. - To było przekroczenie granic. Utkwiło mi to w pamięci - dodaje.
Były student oskarżonego ginekologa wspomniał w rozmowie z portalem, że zajęcia współprowadziła lekarka. Ginekolożka jednak nie zareagowała, a jedynie śmiała się z żartów i wzdychała. Wówczas sześcioro studentów stwierdziło, że idą to zgłosić do władz uczelni. Mieli oficjalne spotkanie z ówczesnym prorektorem ds. dydaktyki. Opowiedzieli mu o niestosownym zachowaniu wykładowcy, a on obiecał, że władze uczelni podejmą odpowiednie kroki wobec ginekologa.
- Nikt nie stworzył protokołu ze spotkania, bo władze powiedziały, że chcą dbać o naszą anonimowość. Czuliśmy, że postąpiliśmy dobrze, że sprawa będzie wyjaśniona. Ale Jan K. nie przestał prowadzić zajęć, a uczelnia nie wyciągnęła wobec niego żadnych konsekwencji. Nie wiadomo, czy ktoś w ogóle z nim rozmawiał – mówi Szpytko w rozmowie z OKO.Press.
"Gazeta Wyborcza" poinformowała niedawno, że Uniwersytet Medyczny oraz Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu zaczęły reagować od momentu pojawienia się w mediach informacji o nieprawomocnym wyroku za gwałt na 19-letniej pacjentce. Wtedy to uczelnia zawiesiła skazanego lekarza oraz odsunęła go od prowadzenia zajęć. USK natomiast poinformował, że Jan K. nie jest już ich pracownikiem.
Dodatkowo, samorząd lekarski poinformował "Wyborczą", że zajmie się konsekwencjami zawodowymi wobec oskarżonego - łącznie z zakazem wykonywania zawodu. Władze uczelni oraz szpitala tłumaczą, że nigdy wcześniej nie dostawały skarg na ginekologa oraz informacji z prokuratury o postawieniu zarzutów czy skierowaniu do sądu aktu oskarżenia. Dodają również, że z tego powodu Jan K. nadal leczył pacjentów i prowadził zajęcia ze studentami Uniwersytetu Medycznego.