Mocny wywiad brata Tomasza Komendy. „Nie tak powinno być”
Dramatyczna historia Tomasza Komendy odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Mężczyzna został niesłusznie oskarżony o gwałt i zabójstwo 15-letniej Małgorzaty Kwiatkowskiej. Do zbrodni doszło w Miłoszycach, około 20 km od Wrocławia. W wieku 24 lat trafił za kraty. W marcu 2018 roku opuścił zakład karny po 18 latach odsiadki. Życiem na wolności cieszył się jednak krótko. 21 lutego 2024 roku zmarł w wieku 47 lat.
Sprawa Tomasza Komendy wciąż budzi dużo emocji. Niedawno informowaliśmy, że w sądzie rozpoczęła się sprawa spadkowa. Przypomnijmy, że Tomasz Komenda za bezpodstawne skazanie i wieloletnią odsiadkę w więzieniu otrzymał od Skarbu Państwa zadośćuczynienie w kwocie 12 milionów złotych oraz 811,5 tys. odszkodowania. Kilka tygodni temu na łamach „Gazety Wyborczej” wywiadu wstrząsającego wywiadu udzieliła matka Tomasza Komendy, teraz głos zabrał brat zmarłego Krzysztof Klemański.
- Nie pogodziłem się ze śmiercią Tomka. Za szybko odszedł, nie tak powinno być. I jeszcze, że to się wydarzyło w takich okolicznościach. Częściej miałem z nim kontakt w więzieniu, niż jak wyszedł
– powiedział brat Tomasza Komendy w rozmowie z Gazetą Wyborczą Wrocław. Jak podkreślił, jako dzieci byli nierozłączni
Sytuacja zmieniła się po wyjściu Komendy z więzienia. W wywiadzie opowiada, że w pierwszych tygodniach po odsiadce załatwiał pracę bratu, gdy ten nie miał jeszcze pieniędzy.
- Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem go widywać w ogóle. Spotkaliśmy się jeszcze na premierze filmu w grudniu 2020 roku, on się wtedy oświadczył. Poprosił mnie, żebym mu wniósł kwiaty i pierścionek, normalnie rozmawialiśmy, zresztą mógł poprosić każdego, a wybrał mnie. A potem znowu cisza
– powiedział Krzysztof Klemański. Jak później dodał, przez trzy ostatnie lata przed śmiercią widział go tylko raz.
- Zobaczyłem go na ulicy, zatrzymałem samochód i do niego podszedłem. Zachowywał się, jakby nawet mnie nie rozpoznawał. Zapytałem, co takiego zrobiłem, że tak mnie traktuje, co zrobiła mama, tato. A on tylko, że nie będzie rozmawiał i poszedł
– zaznaczył rozmówca Gazety Wyborczej.
Polecany artykuł:
Zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy”
Według Klemańskiego wpływ na pogorszenie kontaktu Komendy z bliskimi miał jego starszy brat Maciej.
- Przecież Maciek wiedział, że Tomek ma kłopoty z używkami. A to my byliśmy tymi niedobrymi, bo chcieliśmy, żeby nie ćpał, nie pił, tylko starał się normalnie, po ludzku, to wszystko przetrawić. Tomek stracił od groma lat swojego życia i bardzo chciał je nadrobić, tylko nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które my widzieliśmy. Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy, zresztą na narzeczeństwo czy dziecko też nie. Po wyjściu z więzienia, on się zakochiwał po pierwszym spotkaniu. A najpierw powinien z pomocą psychologa naprawić siebie i powoli spełniać swoje marzenia - prawo jazdy, samochód, dom…
- mówił Krzysztof Klemański.
Jak relacjonuje „Gazecie Wyborczej”, spotkał któregoś razu Tomka na ulicy, kiedy ten leżał nieprzytomny na ławce.
- Budzę go i pytam, co tu robi, a on że była impreza u Maćka i czeka. Ale na co czekasz - dopytuję. On nie wie. Nikt o niego nie zadbał, nikt się nie przejmował, co się z nim stanie... Zabrałem go do siebie do domu, kiedy się rano obudził, to nie wiedział nawet, jak się u mnie znalazł. Więc to było Tomka życie. Upić się, zaćpać i tyle
– opowiadał.
- Ja nigdy nie usłyszałem od Tomka, że nie chce mieć ze mną kontaktu. To zawsze były tylko i wyłącznie słowa Maćka, że Tomek powiedział, że Tomek przekazał, że Tomek coś tam. Normalnie go ubezwłasnowolnił, a Tomek nawet chyba nie wiedział, co on z nim robi
– powiedział Krzysztof Klemański w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”
„Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka”
Na pytanie, czy próbował się kontaktować z Tomaszem Komendą przez ostatnie lata odparł:
- Nie odbierał telefonu, długo nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Zresztą na początku myślałem, że ma przecież własne życie, a ja nie będę za nim biegał i prosił, żeby mnie kochał jak brata. Już i tak walczyłem o niego pół życia. A później dowiedzieliśmy się, że choruje. Wszędzie go szukaliśmy. Byliśmy w szpitalu, do którego go przyjęli po zapaści, okazało się, że wypisał się na własne życzenie. Potem dowiedzieliśmy się, gdzie mieszka, pojechaliśmy tam z mamą, ale Maciek nas nie wpuścił. Poszarpałem się z nim wtedy. I już tylko kodeks karny mnie powstrzymywał, żeby czegoś mu nie zrobić. W końcu sam go prosiłem, żeby chociaż mamę wpuścił
– opowiadał dalej dziennikarce.
Jak zaznaczył na koniec rozmowy, najgorsza sytuacja dla niego nastąpiła podczas pogrzebu Tomasza Komendy, bo nie został wpuszczony do kaplicy.
- Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie pozwolić pożegnać się z umierającym bratem?
- pyta Krzysztof Klemański w rozmowie z dziennikarką „Gazety Wyborczej”.