Brat Tomasza Komendy w szczerym wywiadzie. „Nawet nie widzieliśmy, gdzie mieszka”

i

Autor: SE

Wrocław

Brat Tomasza Komendy w szczerym wywiadzie. „Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka”

2024-11-21 12:53

Historia Tomasza Komendy wstrząsnęła Polską. Niesłusznie skazany mężczyzna wyszedł z więzienia po 18 latach odsiadki za zbrodnię, której w rzeczywistości nie popełnił. W obszernym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” brat Komendy opowiedział, jak wyglądały jego ostatnie lata życia. Jak sam potwierdza, to nie był łatwy okres.

Mocny wywiad brata Tomasza Komendy. „Nie tak powinno być”

Dramatyczna historia Tomasza Komendy odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Mężczyzna został niesłusznie oskarżony o gwałt i zabójstwo 15-letniej Małgorzaty Kwiatkowskiej. Do zbrodni doszło w Miłoszycach, około 20 km od Wrocławia. W wieku 24 lat trafił za kraty. W marcu 2018 roku opuścił zakład karny po 18 latach odsiadki. Życiem na wolności cieszył się jednak krótko. 21 lutego 2024 roku zmarł w wieku 47 lat.

Sprawa Tomasza Komendy wciąż budzi dużo emocji. Niedawno informowaliśmy, że w sądzie rozpoczęła się sprawa spadkowa. Przypomnijmy, że Tomasz Komenda za bezpodstawne skazanie i wieloletnią odsiadkę w więzieniu otrzymał od Skarbu Państwa zadośćuczynienie w kwocie 12 milionów złotych oraz 811,5 tys. odszkodowania. Kilka tygodni temu na łamach „Gazety Wyborczej” wywiadu wstrząsającego wywiadu udzieliła matka Tomasza Komendy, teraz głos zabrał brat zmarłego Krzysztof Klemański.

- Nie pogodziłem się ze śmiercią Tomka. Za szybko odszedł, nie tak powinno być. I jeszcze, że to się wydarzyło w takich okolicznościach. Częściej miałem z nim kontakt w więzieniu, niż jak wyszedł

– powiedział brat Tomasza Komendy w rozmowie z Gazetą Wyborczą Wrocław. Jak podkreślił, jako dzieci byli nierozłączni

Sytuacja zmieniła się po wyjściu Komendy z więzienia. W wywiadzie opowiada, że w pierwszych tygodniach po odsiadce załatwiał pracę bratu, gdy ten nie miał jeszcze pieniędzy.

- Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem go widywać w ogóle. Spotkaliśmy się jeszcze na premierze filmu w grudniu 2020 roku, on się wtedy oświadczył. Poprosił mnie, żebym mu wniósł kwiaty i pierścionek, normalnie rozmawialiśmy, zresztą mógł poprosić każdego, a wybrał mnie. A potem znowu cisza

– powiedział Krzysztof Klemański. Jak później dodał, przez trzy ostatnie lata przed śmiercią widział go tylko raz.

- Zobaczyłem go na ulicy, zatrzymałem samochód i do niego podszedłem. Zachowywał się, jakby nawet mnie nie rozpoznawał. Zapytałem, co takiego zrobiłem, że tak mnie traktuje, co zrobiła mama, tato. A on tylko, że nie będzie rozmawiał i poszedł

– zaznaczył rozmówca Gazety Wyborczej.

Zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy”

Według Klemańskiego wpływ na pogorszenie kontaktu Komendy z bliskimi miał jego starszy brat Maciej.

- Przecież Maciek wiedział, że Tomek ma kłopoty z używkami. A to my byliśmy tymi niedobrymi, bo chcieliśmy, żeby nie ćpał, nie pił, tylko starał się normalnie, po ludzku, to wszystko przetrawić. Tomek stracił od groma lat swojego życia i bardzo chciał je nadrobić, tylko nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które my widzieliśmy. Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy, zresztą na narzeczeństwo czy dziecko też nie. Po wyjściu z więzienia, on się zakochiwał po pierwszym spotkaniu. A najpierw powinien z pomocą psychologa naprawić siebie i powoli spełniać swoje marzenia - prawo jazdy, samochód, dom…

- mówił Krzysztof Klemański.

Jak relacjonuje „Gazecie Wyborczej”, spotkał któregoś razu Tomka na ulicy, kiedy ten leżał nieprzytomny na ławce.

- Budzę go i pytam, co tu robi, a on że była impreza u Maćka i czeka. Ale na co czekasz - dopytuję. On nie wie. Nikt o niego nie zadbał, nikt się nie przejmował, co się z nim stanie... Zabrałem go do siebie do domu, kiedy się rano obudził, to nie wiedział nawet, jak się u mnie znalazł. Więc to było Tomka życie. Upić się, zaćpać i tyle

– opowiadał.

- Ja nigdy nie usłyszałem od Tomka, że nie chce mieć ze mną kontaktu. To zawsze były tylko i wyłącznie słowa Maćka, że Tomek powiedział, że Tomek przekazał, że Tomek coś tam. Normalnie go ubezwłasnowolnił, a Tomek nawet chyba nie wiedział, co on z nim robi

– powiedział Krzysztof Klemański w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”

„Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka”

Na pytanie, czy próbował się kontaktować z Tomaszem Komendą przez ostatnie lata odparł:

- Nie odbierał telefonu, długo nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Zresztą na początku myślałem, że ma przecież własne życie, a ja nie będę za nim biegał i prosił, żeby mnie kochał jak brata. Już i tak walczyłem o niego pół życia. A później dowiedzieliśmy się, że choruje. Wszędzie go szukaliśmy. Byliśmy w szpitalu, do którego go przyjęli po zapaści, okazało się, że wypisał się na własne życzenie. Potem dowiedzieliśmy się, gdzie mieszka, pojechaliśmy tam z mamą, ale Maciek nas nie wpuścił. Poszarpałem się z nim wtedy. I już tylko kodeks karny mnie powstrzymywał, żeby czegoś mu nie zrobić. W końcu sam go prosiłem, żeby chociaż mamę wpuścił

– opowiadał dalej dziennikarce.

Jak zaznaczył na koniec rozmowy, najgorsza sytuacja dla niego nastąpiła podczas pogrzebu Tomasza Komendy, bo nie został wpuszczony do kaplicy.

- Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie pozwolić pożegnać się z umierającym bratem?

- pyta Krzysztof Klemański w rozmowie z dziennikarką „Gazety Wyborczej”.

Tyle zostało z Biedronki na Dolnym Śląsku po nocnym pożarze. Zawalił się dach