Sparta po mistrzostwo Polski sięgnęła po 15 latach przerwy. Spotkanie na Stadionie Olimpijskim stało na bardzo wysokim poziomie i przyniosło wiele emocji. Wrocławianie tytuł przypieczętował dopiero w pierwszym biegu nominowanym. Dla Motoru wicemistrzostwo to również historyczny sukces, bo zespół z Lublina zdobył medal po 30 latach oczekiwania.
Mecz zaczął się od upadku Artioma Łaguty. Rosjanin na pierwszym łuku został trącony przez jednego z rywali i osunął się na tor. Sędzia postanowił dopuścić całą czwórkę zawodników do powtórki, którą pewnie podwójnie wygrali wrocławianie.
Chwilę później 5:1 zwyciężyła para młodzieżowców Motoru i Stadion Olimpijski nieco przycichł. Jeszcze bardziej cicho zrobiło się po starcie trzeciego wyścigu, bo na czele byli Mikkel Michelsen i Dominik Kubera. W pogoń za nimi rzucił się ostatni Maciej Janowski i zdołał odbić dwa punkty, ale to goście prowadzili w całym meczu 10:8.
Sparta zdołała doprowadzić do remisu dwa biegi później, ale po chwili Motor ponownie prowadził. Za każdym razem, kiedy na tor wyjeżdżał młodzieżowiec wrocławian, było jasne, że zespół Dariusza Śledzia będzie miał problem. Przemysław Liszka i Michał Curzytek wyraźnie odstawali od reszty stawki, także od rówieśników z Lublina, którzy potrafili skutecznie walczyć również z seniorami.
Na Olimpijskim szalał za to Daniel Bewley. Brytyjczyk nawet jak przegrywał start, na dystansie nadrabiał metry i przywoził cenne punkty. W siódmym wyścigu partnerował mu rodak Tai Woffinden i razem zdobyli cenne pięć oczek. W tym momencie Sparta wyszła na prowadzenie 22:20.
Kluczowy okazał się bieg 13. Pod taśmą stanęli Janowski, Bewley oraz Jarosław Hampel i Krzysztof Buczkowski. Brytyjczyk wyszedł na prowadzenie, a za nim jechał Hampel. Na dystansie rozpędzał się jednak w swoim stylu „Magic” i przedarł się na drugą lokatę. Wrocławianie świetnie jechali później parą, zwyciężyli podwójnie i było 43:35. W tym momencie rozpoczęło się świętowanie na Stadionie Olimpijskim, bo tylko kataklizm mógł pozbawić Spartę wygranej.
Wrocławianom wystarczyły dwa "oczka" i już w pierwszym nominowanym wyścigu ten cel osiągnęli. Popularny „Taiski” najszybciej ruszył spod taśmy i nie oglądając się na nikogo pognał do mety. Jeszcze w ostatnim biegu Janowski wykręcił najlepszy czas dnia i we Wrocławiu rozpoczęło się świętowanie na całego.