W 1962 r. wszystkie dzienniki w Polsce obiegła wiadomość, która wywołała spore poruszenie wśród obywateli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. W Wołowie, w którym mieszkało wówczas 10 tys. mieszkańców, doszło do skoku wszech czasów. 19 sierpnia 1962 r. kilku sprawców obrobiło sejf Narodowego Banku Polskiego. Placówka banku mieściła się przy pl. Jana III Sobieskiego 6 w Wołowie.
Złodzieje ukradli ponad 12,5 mln ówczesnych zł. Gdyby do napadu miało dojść po denominacji z 1995 r., to złodzieje zrabowaliby 1253,10 zł. Może nam się wydawać, że jest to niewielka suma, jednak na tamte czasy była wręcz niewyobrażalna. Średnia pensja wynosiła wówczas zaledwie 1680 zł, a zatem skradziona kwota to było ponad siedem tysięcy pensji, na które statystyczny Polak musiałby pracować 621 lat.
Sprawcami napadu na bank w Wołowie byli:
- 38-letni Mieczysław F., był elektronikiem, prowadził w Wołowie zakład naprawy sprzętu radiowo-telewizyjnego;
- 35-letni Józef S., rymarz;
- 46-letni Wiktor K., taksówkarz;
- 27-letni Alfred F., brat Mieczysława F., mieszkał we Wrocławiu;
- 25-letni Mikołaj K., szwagier rymarza;
- 49-letni mężczyzna z Obornik Śląskich, wniósł do grupy nielegalnie posiadaną broń;
- 35-letni Rudolf D., kasjer w wołowskim banku.
Jak doszło do największego napadu na bank w PRL?
Oddział Narodowego Banku Polskiego w Wołowie był jedynym bankiem w tej miejscowości. Znajdowała się tam zatem znaczna ilość gotówki. Gromadzono bowiem utargi ze wszystkich miejscowych sklepów oraz przechowywano pieniądze na wypłaty dla większości mieszkańców Wołowa i okolic.
Mieczysław F. był elektronikiem. Mimo że prowadził własny zakład, to pewnego dnia wykonywał prace w oddziale banku. Wówczas zauważył, jak wygląda system ochrony placówki i wpadł na pomysł dokonania napadu oraz kradzieży pieniędzy. Po namówieniu pięciu innych mężczyzn, dogadał się również z kasjerem pracującym w NBP. 35-letni Rudolf D. przekazał sprawcom wszystkie informacje umożliwiające napad.
Późnym wieczorem 19 sierpnia 1962 r. za pomocą prostych narzędzi (m.in. lewarka i wiertarki) wywiercili dziurę w suficie budynku, a następnie dostali się do pomieszczeń bankowych. Wiedzieli, że na służbie jest strażnik, jednak obezwładnili pracownika ochrony.
Z kasy banku zabrali dokładnie 12 531 000 starych złotych w banknotach 500- i 100-złotowych. Z tego 3,5 mln zł było w używanych banknotach. Po opróżnieniu sejfu opuścili placówkę banku i odjechali z miejsca przestępstwa samochodem marki Warszawa.
Po kilku godzinach na miejscu zdarzenia pracowali już funkcjonariusze milicji. Śledczy od początku wiedzieli, że sprawcom musiał pomagać pracownik banku. Znane były również serie i numery skradzionych banknotów. Milicjanci przekazali te dane do wszystkich sklepów w Polsce, a wśród obywateli rozniosła się plotka o rzekomej wymianie pieniędzy. Wszystko po to, aby sprowokować złodziei do szybkiego pozbywania się banknotów.
Ostatecznie udało się schwytać sprawców. Doszło do tego, ponieważ ich partnerki próbowały zapłacić zrabowanymi pieniędzmi w sklepach. Po aresztowaniu okazało się, że żaden ze złodziei do tej pory nie wchodził w żaden konflikt z prawem. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że byli przykładnymi obywatelami.
Proces sprawców napadu stulecia z 1962 r. w Wołowie
Proces w sprawie napadu rozpoczął się 4 grudnia 1962 r. przed Sądem Wojewódzkim we Wrocławiu w trybie doraźnym. Pięciu głównym sprawcom wymierzono karę dożywotniego pozbawienia wolności, jednak po pięciu latach zamieniono ją na 25 lat więzienia. Dwóch wspólników zostało za to skazanych na 15 lat więzienia.
Dodatkowo, sąd skazał również 20 innych osób z najbliższej rodziny, krewnych i znajomych sprawców za pomoc, paserstwo i niepowiadomienie organów ścigania o popełnionym przestępstwie. Wymierzono im kary od roku do 8 lat pozbawienia wolności.
Ostatecznie wszyscy skazani odzyskali wolność. Ostatni opuścili zakład karny w 1979 r. Nigdy więcej nie weszli już w konflikt z prawem, a akta sądowe uległy zalaniu podczas powodzi tysiąclecia we Wrocławiu w 1997 r.
Polecany artykuł: