Kim jest mężczyzna, który przez niemal 5 lat więził i torturował kobietę w budynku gospodarczym? Jak to jest możliwe, że nikt o tym nie wiedział? W tej sprawie jest wiele pytań, na które będą musieli odpowiedzieć śledczy. Dziennikarze dotarli do rodziców i sąsiadów Mateusza J. Co mówią o mężczyźnie?
Wstrząsająca historia 30-latki. Była więziona i gwałcona przez niemal 5 lat
Do zatrzymania 35-letniego Mateusza J. doszło w piątek (30 sierpnia) we wsi Gaiki pod Głogowem. Krótko potem Prokuratura Rejonowa w Głogowie opublikowała budzący grozę komunikat. Czytamy w nim, że mężczyzna przetrzymywał kobietę w pomieszczeniu gospodarczym z ograniczonym dostępem do wody, środków higienicznych, a także bez dostępu do światła słonecznego. Kobieta była bita, głodzona i gwałcona. W międzyczasie urodziła dziecko, które musiała oddać. Bała się powiedzieć lekarzom prawdę, bo oprawca groził, że będzie jeszcze gorzej. Koszmar skończył się 27 sierpnia, gdy 30-latka trafiła do szpitala z wybitym barkiem. Miała ślady świadczące o tym, że była bita już wcześniej. Kobieta zdecydowała się przerwać milczenie i opowiedzieć o wszystkim policji.
Prokuratura postawiła Mateuszowi J. zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad 30-letnią kobietą, która była więziona w budynku gospodarczym. Mowa tu zarówno o fizycznym i psychicznym znęcaniu się nad ofiarą. Mężczyzna nie przyznał się do winy. Najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie. Grozi mu od 5 do 25 lat więzienia.
Wszyscy są w szoku. Jak to możliwe, że nikt nic nie wiedział?
Jak opisywał portal myglogow.pl, horror 30-latki zaczął się w 2019 roku. To właśnie wtedy kobieta i mężczyzna poznali się przez internet. Na początku nic nie zapowiadało koszmaru, miała być wielka miłość. Z relacji, które pojawiają się w mediach wynika, że ani rodzice, ani sąsiedzi nie wiedzieli nic o tym, co działo się przez lata w budynku gospodarczym w niewielkiej wsi Gaiki. W ciemnej komórce oprawca torturował zniewoloną kobietę, a ta była tak zastraszona, że bała się poprosić o jakąkolwiek pomoc.
Do zaciemnionej komórki, jak tłumaczyli schorowani rodzice, nikt nie zaglądał, bo "niczego tam nie było". Sąsiedzi też niczego nie zauważyli.
- Myśli pani, że gdyby ktoś coś podejrzewał, nic by nie zrobił? Ja dopiero, jak w piątek z pracy wróciłem, to się dowiedziałem o sprawie
– powiedział portalowi Onet.pl jeden z sąsiadów.
- Nic mnie tak nie zdenerwowało, jak jakiś psycholog, co się mądrzył w telewizji i mówił, że my jesteśmy współwinni. Że na pewno coś słyszeliśmy. A proszę zobaczyć, jakie to są mury. To okienko jest od środka zamurowane. Co mieliśmy zobaczyć albo usłyszeć? To niedorzeczne
- opowiadała pani Barbara w rozmowie z Onetem.
Jak opisuje Fakt.pl, ojciec 35-latka mówił w rozmowie z dziennikarzami, że syn spędzał z nimi całe dnie i się nimi opiekował. Mężczyzna miał mu wydzielać 300 zł każdego miesiąca ze swojej renty. Mateusz J. imał się różnych prac, ale nie miał stałego zatrudnienia. Z relacji rodziców wynika również, że wcześniej miał dziewczynę, którą przyprowadzał do domu, ale ta znajomość się skończyła.
Z relacji sąsiadów, do których dotarł portal wynika, że mężczyzna uchodził za „dziwaka” i „odludka”. Wieczorami widziano go, jak szedł z latarką pod las i kopał dołki.
Polecany artykuł: