Wstrząsająca historia Kim Ki Dok. Co dziewczynka z Korei Północnej robiła w Polsce?
Na grób Kim Ki Dok trafić można spacerując po Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. 13-letnia dziewczynka z Korei Północnej zmarła 20 listopada 1955 roku. Właśnie podczas spaceru jej grobowiec dostrzegł swojego czasu reżyser Patryk Yoka, który o swoim odkryciu postanowił poinformować swoją przyjaciółkę, reporterkę Jolantę Krysowatą. Dziennikarskie zacięcie nie pozwoliło przejść jej obojętnie obok nierozwiązanej tajemnicy. Po jakimś czasie napisała ona książkę "Skrzydło anioła", w której opisała wzruszającą historię Kim Di Dok oraz ponad tysiąca jej rówieśników z Korei Północnej.
W 1953 roku do przysiółku Płakowice koło Lwówka Śląskiego przyjechała grupa 1270 dzieci z Korei Północnej, którymi wyselekcjonowana grupa polskich nauczycieli miała zajmować się w specjalnym ośrodku. Trwała wówczas wojna koreańska, a dzieci były jednymi z wielu jej ofiar. Do Polski trafiły, aby wykurować się po trudnych czasach, edukować się, a po jakimś czasie wrócić do Korei i odbudować państwo. Cała akcja utrzymywana była w wielkiej tajemnicy - Polakom zabroniono mówić i pisać na ten temat. Po pobycie w Płakowicach grupa dzieci tak nagle, jak w Polsce się pojawiła, tak samo też z niej zniknęła.
Jedyną osobą z grupy koreańskich dzieci, która w Polsce pozostała, była Kim Ki Dok. Schorowana dziewczynka cierpiała na rzadkie schorzenie, którego nie dało leczyć się w Lwówku Śląskim. Trafiła więc ona do Wrocławia, gdzie o jej życie do samego końca walczył doktor Tadeusz Partyka. Przez trzy miesiące przetaczał jej ogromne ilości krwi różnymi metodami - również tymi, które poznał niegdyś na polu walki. Według relacji świadków, miał on wpompować Koreance ponad 25 litrów krwi, całymi dniami przesiadując na oddziale i szukając kolejnych krwiodawców.
Partyka był osobą nietuzinkową, bardzo złożoną. Podczas wojny należał do AK - był w dywersji i wykonywał wyroki śmierci. Kłóciło się to z jego wrażliwą duszą poety. Po wojnie zostawił swoją rodzinę i dziewczynę, uciekając do Wrocławia. Czy walcząc o życie Kim Ki Dok chciał w jakiś sposób odkupić swoje grzechy? Tego już się nie dowiemy. 1 czerwca 1993 roku doktor Tadeusz Partyka zmarł. Pozostawił po sobie wiele - był uznanym transfuzjologiem i pionierem wrocławskiego krwiodawstwa. W szufladzie jego biurka znaleziono tomik poezji, w którym pisał wiersze dla koreańskiej pacjentki.
"Jeżeli żywych kochać nie potrafię, wystarczy to, że byłaś. Mam tabliczkę przy murze Osobowic, i twoją dziecinną fotografię miła" - kończy się jeden z wierszy Tadeusza Partyki.
Kim Ki Dok cierpiała na chorobę Werlhofa, czyli liczne krwotoki wewnętrzne, które w każdej chwili mogą spowodować nagłą śmierć. Koreanka trafiła do Wrocławia na okres wakacyjny, gdy profesorowie przebywali na urlopach. Tadeusz Partyka utrzymał ją przy życiu aż do ich powrotu, po którym przeprowadzono operację. Niestety, nie przyniosła ona pożądanych skutków, a Kim Ki Dok zmarła. To po jej śmierci doktor Partyka zaczął opracowywać nowatorskie metody transfuzji, które w przyszłości pomogłyby takim jak ona.