Jan Miodek jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego oraz autorytetem w dziedzinie polszczyzny. Od lat edukuje nas w telewizji czy Internecie o języku polskim. Podobnie można opisać również Jerzego Bralczyka, chociaż w ostatnich dniach profesor z Ciechanowa podpadł miłośnikom zwierząt.
"Co ludzkie, to ludzkie i mówienie, że choćby najulubieńszy pies 'umarł', będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety zdechł" - mówił profesor Bralczyk.
Warto podkreślić, że wypowiedź ta nie miała na celu umniejszania żalu po stracie ukochanego zwierzaka. Bralczyk zaznaczył bowiem, że lubi zwierzęta, jednak według niego nie należy stosować określeń związanych z ludźmi, mówiąc o zwierzętach. Co więcej, wspomniał też, że słowa "adopcja" również nie powinniśmy stosować przy przygarnianiu czworonoga.
Pies umiera czy zdycha? Profesor Miodek mówi jasno
Profesor Jan Miodek, w rozmowie z portalem "Drugi dom", zanalizował definicje "umierania" i "zdychania". Jak wynika z nich, umieranie "odnosi się w różnych typach komunikacji do ludzi oraz - mniej lub bardziej przenośnie - do różnych sfer działalności człowieka i otaczającego go świata", za to zdychanie "do zwierząt i tylko metaforycznie, a przede wszystkim w celach stylistycznej ekspresji, do ludzi i ich poczynań".
Nie prowadziło to jednak profesora do wniosku, że tylko użycie słowa "zdychanie" w przypadku zwierząt jest poprawne. Wspomniał on bowiem, że tylko o umieraniu zwierząt mówili w swoich programach telewizyjnych cyklu "Z kamerą wśród zwierząt" Hanna i Antoni Gucwińscy. Co więcej, tym czasownikiem określają coraz częściej odejście czworonogów ich właściciele.
- Sam z kontaktów komunikacyjnych z nimi już wiele lat temu wyłączyłem "zdychanie", zastępując je "odejściem", choć byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że to pierwsze w odniesieniu do zwierząt już całkowicie zniknęło z mojego języka - mówił prof. Jan Miodek, w rozmowie z portalem "Drugi Dom".
Profesor Miodek wskazał, że Michał Rusinek przytaczał na łamach "Gazety Wyborczej" artykuł "Wyrazy 'gorsze' dotyczące zwierząt". Mowa w nim o naszym języku, który wprowadził dla zwierząt szereg "gorszych" wyrazów, natomiast dla ludzi "lepszych".
"W szeregu oznaczającym części ciała i czynności język nasz wprowadził dla zwierząt wyrazy 'gorsze', dla ludzi zaś 'lepsze', bo człowiek umiera, zwierzę zaś zdycha; człowiek je, a zwierzę żre; człowiek ma głowę, a zwierzę łeb; człowiek rękę, a zwierzę łapę; człowiek twarz, a zwierzę pysk" - podaje Rusinek w artykule.
Można powiedzieć, że pewne określenia utrwaliły się jako "niegodne" zwierząt. Wraz jednak ze zmieniającym się podejściem do czworonogów, jak i do całej planety, zmienia się również język. Nie musi się to podobać językoznawcom z oczywistych powodów.
- Powiem wreszcie na koniec, że trudno się nie utożsamić z Michałem Rusinkiem, który apeluje o dostrzeżenie wspólnoty losu wszystkich istot, zwłaszcza w obliczu klimatycznej katastrofy. Wtedy - konkluduje krakowski naukowiec - 'pozbędziemy się językowych znaków pychy i pogardy, które nam - jako żywo - nie przystoją' - podsumowuje profesor Jan Miodek, w rozmowie z portalem "Drugi Dom".