Pożar w budynku Dworca Świebodzkiego we Wrocławiu wybuchł 14 listopada 2019 r. W jednym z wynajmowanych pomieszczeń piwnicznych Dariusz H. urządził strzelnicę, w której prowadził szkolenia z zakresu strzelania z broni palnej.
H. został oskarżony o "sprowadzenie pożaru zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób poprzez wadliwą eksploatację i niewłaściwe urządzenie pomieszczenie strzelnicy". Według prokuratury H. nie czyścił na bieżąco podłogi strzelnicy, przez co gromadził się tam pył prochowy. W efekcie – jak podkreślono w akcie oskarżenia - po oddaniu strzału z broni palnej w podłoże wybuchł pożar.
W momencie zdarzenia na strzelnicy przebywało 11 osób, w tym instruktor strzelectwa i jego pomocnik. Jedna osoba zginęła, a siedem zostało rannych.
W wyniku pożaru zniszczeniu uległo pomieszczenie Dworca Świebodzkiego, a straty oszacowano na blisko 69 tys. zł.
Polecany artykuł:
Proces Dariusza H. rozpoczął się we wrześniu 2021 roku. W poniedziałek, 21 marca, oskarżony po raz pierwszy złożył przed sądem wyjaśnienia. Odpowiadając na pytania swojego obrońcy mówił, że strzelnica na Dworcu Świebodzkim była pierwszą, którą prowadził samodzielnie, jednak wcześniej prowadził kursy strzelania na innych strzelnicach, które wynajmował lub dzierżawił.
Tłumaczył, że przed rozpoczęciem działalności podjął wszystkie wymagane prawem czynności. We własnym zakresie poprosił też o opinię inżyniera. "Podczas tej procedury nikt nie zwracał mi uwagi, że adaptując strzelnicę robię coś niewłaściwie" – podkreślał.
"Zaraz po odbiorze strzelnicę obejrzał też funkcjonariusz ABW, nie zgłosił żadnych zastrzeżeń co do jej zorganizowania, podobnie jak przedstawiciel PKP, który często przychodził na strzelnicę i widział, co tam robię" – wyjaśniał mężczyzna. Dodał, że z prowadzonej przez niego strzelnicy korzystali później często policjanci przygotowujący się do egzaminów, czy żołnierze, a podczas tych wizyt nigdy nie zgłaszali zastrzeżeń co do jej funkcjonowania. H. zapewniał też, że w strzelnicy utrzymywał porządek.
Oskarżony relacjonował, że w dniu zdarzenia przyjechał do pracy przed godz. 16. Jak mówił, po wniesieniu broni, zlał pomieszczenie strzelnicy wodą. Na miejscu był też instruktor, który zajmował się pierwszymi kursantami, później przyszła także kolejna grupa z drugim instruktorem.
"Gdy przyjmowałem amunicję, usłyszałem nagle cztery, pięć strzałów oddanych w serii, co mnie zdziwiło, gdyż nie miałem pozwolenia na broń samoczynną i nigdy takiej broni nie chciałem mieć, bo uważałem ją za niebezpieczną. Zapytałem wówczas, co się stało i usłyszałem, że karabin się zaciął. Później wybuchł pożar, pamiętam, że od razu zrobiło się czarno. Pamiętam, że siłowałem się z drzwiami, jak wybiegliśmy zapytałem, czy wszyscy są – okazało się, że nie. Ktoś zaczął krzyczeć, zbiegłem jeszcze z inną osobą na dół, zobaczyłem leżącego na ziemi mężczyznę, wyciągnąłem go i ktoś inny się nim zajął. Zbiegłem znowu, żeby znaleźć chłopaka, który został w środku, potem chyba straciłem przytomność, ocknąłem się, gdy ktoś szarpał mnie za nogę. Tam już było tak gorąco, że czapka stopiła mi się na głowie, ktoś krzyczał, żebym tam nie wchodził, że amunicja wybucha" – relacjonował.
Na wniosek obrony sąd postanowił jeszcze raz przesłuchać dwóch biegłych z zakresu pożarnictwa, którzy wypowiedzą się m.in. na temat zastosowanych przez oskarżonego materiałów.
Kolejny termin rozprawy wyznaczono na drugą połowę kwietnia. Oskarżonemu grozi do 15 lat więzienia.
Masz dla nas ciekawy temat lub jesteś świadkiem wyjątkowego zdarzenia? Napisz do nas na adres [email protected]. Czekamy na zdjęcia, filmy i newsy z Waszej okolicy!