Śląsk Wrocław spadł z ekstraklasy. Kto ponosi winę za fatalny sezon WKS-u?
Śląsk Wrocław przez ostatnie siedemnaście lat utrzymywał się w ekstraklasie, nieraz znajdując się już w sytuacji beznadziejnej. WKS za każdym razem znajdował wyjście, rzutem na taśmę pozostając w lidze. Tym razem w klubie doprowadzono jednak do takiej beznadziei, że nawet solidna połowa sezonu nie wystarczyła, aby utrzymać się w ekstraklasie.
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli za jeden z głównych powodów spadku wskażemy beznadziejną rundę jesienną. W 18 meczach WKS wygrał tylko raz, notując do tego 7 remisów i aż 10 porażek. Trener Jacek Magiera nie był w stanie ułożyć drużyny w taki sposób, aby wyciągnąć z zawodników to, co najlepsze. Co więcej, jego ocena potencjału kadrowego również bywała błędna, o czym doskonale świadczy runda wiosenna.
Po przyjściu trenera Ante Simundzy absolutnie kluczowe role w zespole odgrywali Serafin Szota oraz Jakub Jezierski. Przypomnijmy, że Jacek Magiera środkowego obrońcę schował do szafy po tym, jak próbował wpasować go do gry na lewej obronie, a młodego pomocnika zesłał do rezerw. Trener Magiera niezbyt chętnie korzystał również z Arnau Ortiza, podczas gdy po zmianie szkoleniowca Hiszpan okazał się naprawdę solidnym i groźnym skrzydłowym.
Błędy trenera to jedno, natomiast obojętnie nie można przejść również obok skompletowanej przez dyrektora Dawida Baldę kadry. Okienko transferowe przed grą w europejskich pucharach było tragiczne. Sprowadzono wielu zawodników, którzy nie nadawali się do gry na tym poziomie (m.in. Junior Eyamba, Mateusz Bartolewski, Sylvester Jasper), a także piłkarzy, którzy mieli z przeszłością spore problemy z kontuzjami i, o dziwo, poważną kontuzję w trakcie sezonu złapali (Marcin Cebula, Jakub Świerczok).
Warto przypomnieć również o niekorzystnych dla Śląska umowach, które Dawid Balda podpisywał. Przedłużenie kontraktu z Jehorem Matsenko uczyniło go jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy w klubie, a młodzi zawodnicy, grający głównie w rezerwach (Simon Schierack, Filip Rejczyk), otrzymywali pensję na poziomie grających w ekstraklasie kolegów. Wiele mówi się również o licznych prowizjach, jakie przy transferach otrzymywali agenci piłkarzy.
Najważniejszym czynnikiem, który od lat prowadził Śląsk do spadku, nie jest jednak trener czy dyrektor sportowy. Tych, nawet jeśli nie trafi się z decyzją za pierwszym razem, w zdrowym środowisku da się odpowiednio szybko wymienić i zareagować w taki sposób, aby uratować sezon. Niestety, Śląsk zdrowym środowiskiem nie jest, bowiem zarządzany jest przez miasto.
Jacek Sutryk jako prezydent Wrocławia wielokrotnie obiecywał prywatyzację WKS-u, jednak do tej pory nie potrafił doprowadzić jej do skutku. Z wielu źródeł usłyszeć można o wpływie miasta na kluczowe decyzje strategiczne w klubie, a przeszłość pokazała nam, że choć Śląsk miał potencjał by stać się jedną z czołowych drużyn w kraju, regularnie walczył o utrzymanie. Przypomnijmy, że nadany przez miasto prezes, Patryk Załęczny, obdarzył publicznie pełnym zaufaniem Davida Baldę i Jacka Magierę tylko po to, by później się od nich odciąć. Załęczny jako prezes był pogubiony i spadek również obciąża jego konto.
Najważniejsze dla Śląska jest jednak obecnie wyjście spod rąk miasta. To właściciel ciągnie WKS w dół, tworząc niezdrowe w biznesie sytuacje. Każdy błąd, nieważne czy mały, czy duży, w Śląsku można było załatwić sporym przelewem od miasta. Dokładanie pieniędzy ludziom, którzy nie potrafią nimi zarządzać, nie było jednak rozwiązaniem problemu, a jedynie jego pogłębieniem. Patrząc na to, jak Śląsk wygląda w czasie, gdy prezydentem Wrocławia jest Jacek Sutryk, można śmiało powiedzieć, że WKS i tak na spadek zasłużył już dużo wcześniej...
