Miasto pod wodą

Powódź Tysiąclecia we Wrocławiu. Tak woda zalała miasto w 1997 r. [ZDJĘCIA]

2023-07-06 15:07

Jest lipiec 1997 r. Miesiąc wydawałoby się jak każdy inny. Nikt nie był przygotowany na to, co się wydarzy, pomimo wcześniejszych obfitych opadów deszczu. W mediach ostrzegano jedynie o tym, że piwnice "mogą zostać lekko podtopione". Było jednak zupełnie inaczej, a zalane tereny zapisały się jako Powódź Tysiąclecia.

Powódź tysiąclecia - historia

Powódź pojawiła się na terenach południowej i zachodniej Polski, Czech, wschodnich Niemiec, północno-zachodniej Słowacji, a także wschodniej Austrii. Zginęło 114 osób, a straty materialne wyniosły blisko 4,5 miliarda dolarów. W samej Polsce woda zabrała 56 osób, a szkody szacuje się na 3,5 miliarda dolarów. Oprócz Odry wylały rzeki takie jak: Bóbr, Bystrzyca, Kaczawa, Kwisa, Mała Panew, Nysa Kłodzka, Nysa Łużycka, Olza, Oława, Osobłoga, Prudnik, Skora, Szprotawa, Ślęza, Widawa i Złoty Potok, Wisła i Łaba.

Przyczyny powodzi

Jak się zapewne nie trudno domyślić, powódź tysiąclecia była spowodowana obfitymi opadami deszczu. W ciągu jednego dnia potrafiło spaść ponad 500 mm deszczu, tj. 3-4 razy więcej, niż średnia suma miesięczna. I tak, 6 lipca woda zaczęła się wdzierać do pierwszych miast. Nie był to Wrocław. Powódź na samym początku nawiedziła Prudnik i Głuchołazy. Dwa dni później rzeki zaczęły wylewać w Raciborzu i Wodzisławiu Śląskim. 10 lipca Odra zalała lewobrzeżne Opole. To właśnie w tych miastach w pierwszej kolejności pojawiła się prasa i telewizja. Potem był Głogów, Rybnik, okolice Leszna czy Poznania.

Do Wrocławia powódź zawitała 12 lipca i zapisała się w pamięci wielu osób.

Wrocławianie sami budowali wały

W momencie zalania pierwszych miejsc, we Wrocławiu wśród mieszkańców i władz miasta pojawiła się panika. Pomimo zapewnień mediów przed 5 lipca, że liczyć można jedynie na "lokalne podtopienia w piwnicach", wiadomo było, że woda prędzej czy później pojawi się właśnie w stolicy Dolnego Ślaska i miast położonych obok. Wrocławianie wzięli sprawy w swoje ręce i za namową ówczesnego prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego budowali wały przeciwpowodziowe.

Szacuje się, że wrocławianie podczas powodzi tysiąclecia napełnili nawet pół miliona worków z piaskiem. Pomagali też sobie nawzajem w przetransportowaniu się z miejsca na miejsce, przekazywali sobie ważne informacje, a także żywność. Straty finansowe, jakie poniósł Wrocław, wyceniano na blisko 700 milionów złotych. W wyniku powodzi zginęło pięćdziesiąt sześć osób, a czterdzieści tysięcy straciło dorobek swojego życia.

ZOBACZCIE PONIŻEJ W GALERII ARCHIWALNE ZDJĘCIA:

Pomimo starań ludności cywilnej prawie cały Wrocław znalazł się po wodą. Zalane zostało zoo, Ostrów Tumski, Kowale, Maślice, Księże Małe, Księże Wielkie, Rakowiec, osiedle Widawa, Pracze Odrzańskie a także Kozanów.

Przy pracach ratunkowych brało udział ok. 5 tys. osób, a podczas całego okresu powodzi pomagało 20 tys. osób.

Czy powodzi tysiąclecia we Wrocławiu można było zapobiec?

Zanim woda wdarła sie do stolicy Dolnego Śląska rozważano możliwość jej obniżenia przez przerwanie wałów w Jeszkowicach i Łanach. Sprzeciw dużej grupy zgromadzonych mieszkańców tych wsi oraz Kamieńca Wrocławskiego, szczególnie w Łanach, uniemożliwił jednak rozlanie wody po tamtejszych polach i zabudowaniach mieszkalnych. 11 lipca wybiegli oni i bronili wsi przed zalaniem. Doszło do przepychanek między saperami a strajkującymi w Łanach. Nad ranem wicewojewoda odwołał akcję. Ponowną akcję podjął wojewoda, który przyjechał do wsi ok. godz. 18:00, lecz i on nie zdołał przekonać mieszkańców. Wicekomendant wrocławskiej policji Jan Albrechciński odmówił użycia siły. Kolejna decyzja zapadła o czwartej nad ranem. Akcję przeprowadzono z helikopterów, lecz ładunki okazały się zbyt małe, by rozsadzić wały.

Sytuacja w Łanach była tematem wypowiedzi polityków, etyków, hydrologów, a nawet Najwyższej Izby Kontroli. Postawę mieszkańców Łan tak komentował dziennikarz Gazety Wyborczej:

"Łany stały się symbolem. Dla jednych mniejszego zła, czyli próby ocalenia wielkiego miasta kosztem zatopienia kilkuset gospodarstw i domów w piętnastu wioskach; dla innych determinacji zwykłych ludzi z bezduszną, arogancką władzą gotową użyć policji i wojska, by zniszczyć dobytek ich życia w imię ratowania wrocławskich zabytków"

Tego samego dnia prezydent Zdrojewski wydał zarządzenie o ewakuacji mieszkańców osiedli graniczących z Wrocławiem od północy i wschodu. Większość mieszkańców odmówiła jednak i została w domach.

Bogdan Zdrojewski mocno podkreślał w lokalnych mediach, że instytucje rządowe nie potrafiły na poziomie państwowym nic zrobić, aby zapobiec tragedii, podobnie instytucje monitorujące stan rzek i pogody. Eksperci wciąż uspokajali i twierdzili, że nic się nie stanie. Było jednak inaczej.