Piłka nożna

Obraz nędzy i rozpaczy. Kto zawalił przy straconych golach? Analizujemy mecz Śląsk Wrocław - Piast Gliwice

2025-02-04 15:05

Śląsk Wrocław wraz z rozpoczęciem rundy wiosennej miał pokazać się z innej, znacznie lepszej strony, a także włączyć się do walki o utrzymanie w ekstraklasie. Niestety, już pierwsze starcie z Piastem Gliwice brutalnie zweryfikowało nadzieje kibiców WKS-u, którzy byli świadkami żenującego występu ze strony zawodników ich ukochanego klubu.

Śląsk Wrocław - Piast Gliwice. Analiza straconych goli

Nie tak miała rozpocząć się runda wiosenna dla Śląska Wrocław. Chcąc walczyć o utrzymanie w ekstraklasie, podopieczni Ante Simundzy muszą jak najszybciej zacząć punktować, jednak po porażce z Piastem Gliwice, a także mizernym stylu, jaki zaprezentowała drużyna, można mieć wątpliwości, czy WKS zdoła pozostać w najwyższej klasie rozgrywkowej.

"W okresie przygotowawczym nie pokazywaliśmy takiej twarzy, jaką zobaczyliśmy dzisiaj. Jedyną odpowiedzią jest to, że oficjalne mecze znacznie różnią się od tych towarzyskich. W meczach ligowych musisz pokazać charakter. To jest jeden z elementów, których brakowało nam w tym meczu. Widziałem ten charakter w trakcie okresu przygotowawczego, ale potrzebne jest nam przeniesienie tego na ligowe boiska. Na początku powiedziałem, że wciąż mamy 15 meczów. Zły dzień może mieć każda drużyna, każdy zawodnik, a także każdy trener. Logiczne jest, że musimy się zresetować, aby powrócić do naszych korzeni. Jeśli masz zły dzień, nie grasz dobrze, ale wciąż możesz i musisz biegać i walczyć"

- mówił na konferencji pomeczowej trener WKS-u, Ante Simundza.

Choć Śląskowi zdecydowanie zabrakło pewności siebie i charakteru, o którym mówił szkoleniowiec wrocławian, to wszystkich problemów nie należy zrzucać wyłącznie na barki sfery mentalnej zawodników. Stracone gole warto przeanalizować, bowiem widać w nich pewien niepokojący schemat...

Pierwszy stracony przez Śląsk gol to sytuacja złożona. Wszystko zaczyna się od bardzo niepotrzebnej straty Piotra Samca-Talara, który nie zdołał opanować prostego podania. Podobnych sytuacji w tym meczu widzieliśmy wiele i choć akurat ta zakończyła się straconym golem, to warto zaznaczyć, że przez problemy z dokładnością i koncentracją bliźniaczych strat widzieliśmy całe mnóstwo. Eliminując te starty z gry WKS-u, nie musielibyśmy nawet zastanawiać się nad ich następstwami, czyli w tym przypadku nad golem dla Piasta. 

Po złym przyjęciu piłki przez Samca-Talara futbolówka trafiła do zawodników Piasta, którzy szybko posłali piłkę za linię obrony WKS-u. Pojedynek biegowy przegrał Marc Llinares, który pozwolił na dokładne zagranie futbolówki w pole karne. W tym miejscu warto zwrócić na notorycznie pojawiający się w poniedziałkowym starciu problem - Hiszpan regularnie łamał linię spalonego i gdyby przy kontrze Piasta nieco lepiej skontrolował swoje ustawienie, to gol nie zostałby uznany właśnie ze względu na ofsajd. Następnie uwagę należy zwrócić na zachowanie pozostałych obrońców Śląska. Swojego zawodnika krył Gerstenstein, podczas gdy Serafin Szota miał na sobie dwóch rywali. Niezrozumiałe wydaje się zachowanie Yehora Matsenki, który ani nie ruszył w kierunku środka pola karnego, aby pomóc drugiemu stoperowi, ani nie asekurował Llinaresa, ani nie przecinał dośrodkowania. Matsenko przy golu na 1:0 nie zrobił zupełnie nic, aby powstrzymać kontratak Piasta Gliwice, co na tym poziomie rozgrywkowym nie może mieć miejsca. W końcowej fazie akcji Szota próbuje ratować sytuację, jednak nieczysto trafia w piłkę po przyjęciu Jorge Felixa, który ostatecznie trafia do siatki wrocławian. 

Przy drugim golu winowajca może być tylko jeden, o czym na pomeczowej konferencji jasno powiedział Ante Simundza.

"Nie jest problemem, że zawodnik podał piłkę do bramkarza, a piłka podskoczyła. Takie sytuacje się zdarzają. Największy problem jest w tym, gdzie on podał. Trenujemy, aby nie grać piłki w światło bramki, a on to zrobił. Więcej nie muszę dodawać"

- powiedział rozczarowany szkoleniowiec.

Samobójcze trafienie Matsenki można potraktować jako fatalny błąd, jednak była to składowa znacznie większego problemu. Yehor Matsenko w meczu z Piastem bał się grać do przodu, co widzieliśmy nie tylko przy tej akcji, ale również przy całym mnóstwie innych jego podań do tyłu. Zanim ukraiński stoper obrócił się i zdecydował zagrać do Leszczyńskiego, miał dostępnego nabiegającego na piłkę wzdłuż linii Jaspera. W środku pola dodatkowo ustawiony był Marc Llinares, jednak ze względu na problemy z opanowaniem piłki decyzja, aby nie zagrywać futbolówki do Hiszpana, była zrozumiała. Mimo wszystko, linia podania do Jaspera była całkowicie wolna, wydawało się to wręcz naturalne podanie, jednak Matsenko postanowił piłkę wycofać.

Sytuacji, w których środkowy obrońca Śląska decyduje się na wycofanie piłki zamiast zagranie do przodu było mnóstwo, jednak w tym przypadku decyzja ta była wyjątkowo zła i to nie tylko dlatego, że znamy jej konsekwencje. Oprócz oczywistego elementarzu (nie wolno podawać piłki w światło bramki), warto zwrócić uwagę na to, co stałoby się, gdyby Leszczyński zdołał opanować futbolówkę. Jeśli zatrzymamy powtórkę w momencie jego kontaktu z piłką, zobaczymy, że wokół bramkarza WKS-u znajduje się trzech rywali. Matsenko wykonał złe podanie nie tylko pod względem technicznym - zła była również sama decyzja o zagraniu w tym kierunku.

W przypadku trzeciego gola rażący jest brak koncentracji. Serafin Szota dał zaskoczyć się szybkim wrzutem z autu i nie nadążył za swoim zawodnikiem. Pomóc mógł mu Yehor Matsenko, jednak on również był poza swoją pozycją. Po szybkiej akcji Jorge Felix wycofał piłkę na szesnasty metr, gdzie nikt nie zablokował uderzenia, po którym padła bramka. W tym przypadku wina ukraińskiego obrońcy mimo wszystko nie jest aż tak duża - można odnieść wrażenie, że w tutaj lepiej powinien zachować się przede wszystkim Szota. 

W tej akcji warto zwrócić jednak też uwagę na karygodne zachowanie zachowanie dwóch wracających za akcją zawodników WKS-u. Mowa o Guercio i Balucie, którzy na boisku pojawili się niewiele przed straconym golem. Piłkarze wchodzący z ławki powinni dać kolegom dodatkowy impuls, a także pokazywać duże zaangażowanie, wykorzystując świeże zapasy sił. W tym przypadku obaj do obrony wracali powolnym truchtem, mimo że widzieli przed sobą niekrytego zawodnika. Żaden z nich nie podjął nawet próby doskoczenia do późniejszego strzelca bramki i o to zachowanie można mieć najwięcej pretensji. 

W grze Śląska nie zgadzało się wiele, jednak po zapowiedziach trenera Simundzy oraz po opinii krążącej o nowym szkoleniowcu, można było się spodziewać, że WKS będzie wyglądał solidnie chociaż w defensywie. Niestety, liczba popełnionych przez piłkarzy błędów zarówno w defensywie, jak i w ofensywie, była zatrważająca. Pamiętajmy jednak, że piłka nożna to gra zespołowa, w której cała drużyna broni oraz cała drużyna atakuje. Zrzucanie całej odpowiedzialności za wynik na jednego czy dwóch piłkarzy to niesprawiedliwa praktyka, bowiem, jak widzimy na omówionych wyżej przykładach, w właściwie każdej z akcji zapobiec straconym bramkom mogło przynajmniej kilku zawodników. 

Wrocław Radio ESKA Google News
Autor: