Śląsk Wrocław - GKS Jastrzębie, czyli jak zepsuć sobie niedzielne popołudnie
Niedzielne popołudnie dla kibiców Śląska Wrocław, którzy postanowili wybrać się na mecz towarzyski z GKS-em Jastrzębie, od samego początku zapowiadało się dosyć mizernie. Pierwsze sparingi po rozpoczęciu przygotowań z ciekawymi widowiskami nigdy nie miały zbyt wiele wspólnego, a już szczególnie te rozgrywane w zimowej aurze. Niektórzy złudnie liczyli na to, że skoro WKS mierzy się z drugoligową drużyną, to na stadionie przy ul. Oporowskiej zobaczymy chociaż nieco goli, jednak zawodnicy zadbali o to, żeby obserwatorzy na mrozie nie tylko się wychłodzili, ale również wynudzili. Można jedynie zastanawiać się, czy należy winić za to piłkarzy, czy może raczej zganić samego siebie za wygórowane oczekiwania...
Na wstępie warto bowiem zastanowić się, po co takie sparingi są w ogóle rozgrywane. Na tydzień po rozpoczęciu okresu przygotowawczego naturalną sprawą jest, że cała kadra jest w nierównej formie. Jedni piłkarze po przerwie zimowej wracają w dobrej dyspozycji fizycznej, inni wciąż odczuwają obfite święta, a jeszcze inni potrzebują ponownie przybrać nieco na wadze. Co organizm, to inna historia, a pierwszy sparing dla trenera jest przede wszystkim jednostką treningową. Cenną nie tylko ze względu na to, że w meczu może zobaczyć, jak wiele jego drużynie brakuje do optymalnej dyspozycji, ale również dlatego, że podczas spotkania może wykonać wiele pomiarów. Kto i jak intensywnie biega? Z kim na nadchodzącym obozie trzeba będzie szczególnie popracować? Gdzie dokręcić śrubę, a gdzie może nieco odpuścić?
Dlatego właśnie mecz ten powinno się brać w pewien nawias. Nie można stawiać po nim wyroków, nie należy też nikogo przesadnie chwalić. W kontekście walki o utrzymanie w rundzie wiosennej było to w gruncie rzeczy nieistotne spotkanie. Skoro jednak się już odbyło, to można o nim podyskutować i występy konkretnych piłkarzy niewiążąco ocenić. Zanim jednak przejdziemy do samych wydarzeń boiskowych, to zatrzymamy się na chwili przy kwestiach organizacyjnych. Dla kibiców obecnych na stadionie przy ul. Oporowskiej dostępne były ciepłe napoje w postaci kawy, herbaty i gorącej czekolady, a także foodtruck Tarczyńskiego z hot dogami i kabanosami. Niby nie jest to coś wielkiego, jednak na tej płaszczyźnie klub należy docenić. Żeby nie było jednak tak kolorowo, klub trzeba również skrytykować za nieudaną transmisję dla tych kibiców, którzy na stadionie pojawić się nie mogli. Spotkanie miało być pokazywane przez serwis YouTube, jednak transmisja często się zacinała, przypominając raczej pokaz slajdów. Co więcej, internetowym widzom nie było dane zobaczyć nawet jedynego gola w meczu.
Sporo minut dla młodzieży. Kto wypadł najlepiej?
Podczas sparingu do dyspozycji trenera Ante Simundzy nie było kilku kluczowych zawodników. Poza składem byli m.in. Aleks Petkov, Peter Pokorny i Piotr Samiec-Talar, dzięki czemu na boisku znalazło się miejsce dla kilku młodszych piłkarzy. W meczu wystąpili następujący młodzieżowcy:
- Krzysztof Kurowski,
- Filip Rejczyk,
- Jakub Jezierski,
- Yehor Sharabura,
- Łukasz Gerstenstein,
- Aleksander Wołczek,
- Simon Schierack,
- Tommaso Guercio.
Każdy z zawodników dostał po dokładnie 45 minut na zaprezentowanie swoich możliwości, a zdecydowanie najlepiej wypadli Łukasz Gerstenstein i Aleksander Wołczek, którzy zaprezentowali się dobrze nie tylko na tle swoich rówieśników, ale również w porównaniu do starszych kolegów z zespołu. Chcąc wskazać najlepszego zawodnika Śląska w sparingu z GKS-em Jastrzębie, wybrałbym właśnie kogoś z tej dwójki. Obaj weszli na boisko w drugiej połowie i po obu widać było chęć gry do przodu, ciąg na bramkę rywala oraz sporą pewność siebie. Aleksander Wołczek raz za razem szukał progresywnych podań, które napędzały kolejne ataki WKS-u, podczas gdy Łukasz Gerstenstein bardzo dobrze współpracował z Mateuszem Żukowskim, wprowadzając dużo zagrożenia na prawej stronie boiska.
Pozostali zawodnicy niczym specjalnym się nie wyróżnili. Warto wspomnieć o świetnej sytuacji, którą zmarnował Jakub Jezierski, decydując się na nieudane podanie zamiast strzału z 16 metrów. Generalnie, porównując tercety w środku pola, od Baluty, Jezierskiego i Rejczyka, jako całość lepsze wrażenie pozostawili po sobie Schierack, Schwarz i Wołczek. Dodatkowo zapamiętamy też Krzysztofa Kurowskiego z solidnej pracy w tyłach, ale też niecelnych dośrodkowań, a także Tommaso Guercio z prób gry na nienaturalnej dla siebie pozycji (grał jako skrzydłowy).
Szota kapitanem, o środek obrony nie trzeba się martwić?
To nie środkowi obrońcy byli głównym problemem Śląska Wrocław podczas rundy jesiennej i wygląda na to, że nie będą również podczas rundy wiosennej. Oczywiście, sparing z drugoligowcem nie jest dostatecznym podparciem tej tezy, natomiast warto zaznaczyć, że podczas meczu z GKS-em Jastrzębie oba duety stoperów spisały się poprawnie. Opaskę kapitańską w pierwszej połowie założył Serafin Szota, więc może być to przejaw drugiego życia, jakie dostanie ten zawodnik po zmianie trenera. U boku Szoty zagrał Łukasz Bejger, a drugi duet stworzyli Simeon Petrov oraz Aleksander Paluszek. Jedynym zagraniem któregokolwiek ze środkowych obrońców, które zapadło mi w pamięć, był kapitalny przerzut Paluszka do Gerstensteina w ostatnich minutach spotkania. Cała akcja zakończyła się groźnym strzałem Mateusza Żukowskiego.
Przygoda Żukowskiego w Śląsku zatoczyła pełne koło
Czy Mateusz Żukowski jest zawodnikiem uniwersalnym? Trudno powiedzieć, pod bramką rywala cechuje go spora nieskuteczność. Potrafi dobrze dośrodkować, ale potrafi również dośrodkować fatalnie, posyłając piłkę na wysokości Sky Towera. Z ekstraklasy dla Szkocji wyjeżdżał jako boczny obrońca i chyba to właśnie tam w trakcie swojej kariery prezentował się najlepiej. Mógł korzystać ze swojej dynamiki, siły i ogólnie świetnych warunków fizycznych, nie będąc przy tym obarczany nadmierną odpowiedzialnością za poczynania z przodu. Z jakiegoś powodu w Śląsku początkowo próbowano zrobić z niego jednak skrzydłowego, następnie wrócił na bok obrony, później stał się napastnikiem, a teraz znów wraca na skrzydło. Oczywiście, to tylko 45 minut w nieistotnym sparingu, jednak dobrze byłoby zobaczyć w końcu, jak ktoś ma na tego chłopaka konkretny pomysł i konsekwentnie go realizuje. Na ciągłym rzucaniu po różnych pozycjach Żukowski zdecydowanie nie korzysta, a nie da się zaprzeczyć, że wciąż drzemie w nim niewykorzystany potencjał.
Śląsk potrzebuje napastnika od zaraz?
Na swój sposób przerażający był występ Jakuba Świerczoka. Przez większość czasu na boisku tracił piłki, nie mógł dogadać się z kolegami z zespołu i można było odnieść wrażenie, że nie porusza się w odpowiednich dla napastnika przestrzeniach. Dodatkowo, zepsuł on 200-procentową sytuację, kiedy próbując minąć bramkarza przeliczył swoje siły i niemal wyrzucił piłkę na linię końcową. Akcję starał się ratować panicznym strzałem wślizgiem, jednak trafił w słupek, co spotkało się z salwą śmiechu i ironicznych oklasków ze strony trybun. Z drugiej strony, to właśnie jego gol przesądził o ostatecznym wyniku. Czy z tego zawodnika da się wykrzesać więcej? Na to pytanie odpowiedzieć musi nam już trener Ante Simundza. Podobne rozważania można mieć także w kontekście drugiego ze snajperów WKS-u, Sebastiana Musiolika. "Musiol" zaprezentował się kibicom z powszechnie znanej strony, czyli często stosował pressing, nie wykorzystał swojej jedynej sytuacji i mógł narzekać na niewielką liczbę otrzymanych podań. Nic, czego nie widzieliśmy już podczas rundy jesiennej. Trzeci napastnik do rywalizacji na pewno się przyda, nawet jeśli nowy szkoleniowiec ostatecznie zaufa komuś z duetu Świerczok - Musiolik, a nowy snajper miałby posłużyć jedynie do nałożenia presji i dodatkowej motywacji.