Akcja "Święty Mikołaj w Drodze" ma na celu umilenie świąt Bożego Narodzenia dzieciom z owładniętej wojną Ukrainy. Do 6 grudnia można było przynosić paczki z prezentami dla najmłodszych do Czasoprzestrzeni przy ul. Tramwajowej 1-3 we Wrocławiu. O 14:00 odbyło się oficjalne zakończenie akcji oraz spakowanie wszystkich darów do busa.
- Plan jest taki, żeby wyruszyć 27 grudnia z Radomska. Najpierw jedziemy do Domu Dziecka oraz Domu Samotnej Matki pod Tarnopolem. Te miejsca są prowadzone przez trzy polskie siostry zakonne od początku wojny. Później jedziemy do Kijowa, gdzie prezenty dostaną dzieci obrońców Kazachstanu. Z Kijowa pojedziemy do Charkowa, gdzie są 183 dzieci niepełnosprawne oraz sieroty wojenne. I na sam koniec Donbas, czyli najbardziej niebezpieczna część tej misji. Chciałbym być na miejscu ok. 6 stycznia - opowiada Piotr Kaszuwara, organizator akcji. - Nie wiem, ile znajdziemy tam dzieci, ale mam nadzieję, że wszystkie znajdziemy i uratujemy.
Piotr Kaszuwara dodaje również, jak możemy jeszcze pomóc osobom w potrzebie:
- W miejscowości Drobyszewe buduje się szkoła dla 45 dzieci i potrzeba tam wszystkiego. Niedawno zawieźliśmy okna i drzwi, ale brakuje jeszcze gumolitu oraz farb. My to wszystko kupujemy na miejscu, ponieważ w związku z nowymi przepisami takich rzeczy nie ma sensu wozić na granicę ze względu na zbyt dużo biurokracji. Dodatkowo, kupując takie materiały na miejscu wspomagamy ukraińską gospodarkę.
Piotr wspomina również, że potrzebni są psycholodzy. Pomoc specjalistów jest tam bardzo potrzebna. Jak dodaje organizator akcji, wiąże się to jednak z długim pobytem, wieloma rozmowami i złapaniem zaufania mieszkańców.
Przebywający tam ludzie mówią głównie w języku rosyjskim, dlatego zainteresowani pomocą psycholodzy również powinni znać ten język.
- Trzeba im tłumaczyć, że nie mogą dłużej siedzieć pod rakietami i pod ostrzałem. Ostatnio rozmawiałem z jednym panem. Spotkaliśmy się już trzeci raz i mnie dosyć dobrze zna. Wydaje mi się, że zacząłem do niego powoli docierać. Powiedziałem mu, że może to ja jestem jego "statkiem" i nikt więcej po niego nie przyjdzie. Wtedy widziałem, że coś zaczęło do niego docierać, ale znowu zaczęły spadać rakiety. On poszedł do swojej piwnicy, ja schowałem się do innego schronu i niestety znowu ze mną nie pojechał - opowiada Piotr Kaszuwara.