4 marca 2020 roku pandemia COVID-19 dotarła do Polski, a nasze życie drastycznie się zmieniły. Mieszkańcy zostali zmuszeni do noszenia maseczek, szczepień, pozostania w domach i drastyczne ucięcie wszelkich kontaktów towarzyskich. Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu, jako jeden z wielu tego typu ośrodków, znalazł się w samym centrum walki z nieznanym wirusem, który nie tylko zagrażał zdrowiu, ale i wprowadzał chaos do systemu opieki zdrowotnej.
"Już pod koniec 2019 roku dramatyczne informacje docierały do Polski i było wiadomo, że w końcu wirus do nas dotrze" – wspomina prof. Waldemar Goździk, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii USK. "Po tym, co widzieliśmy na świecie, wszyscy mieliśmy świadomość, że to jest poważna choroba, ale nie bardzo wiedzieliśmy, jak ją leczyć."
Organizacja szpitala w kryzysie
W pierwszych tygodniach pandemii szpitale w Polsce, w tym Uniwersytecki Szpital Kliniczny, zostały postawione przed ogromnym wyzwaniem. Zabrakło skoordynowanych działań na szczeblu centralnym, a szpitale musiały działać na własną rękę.
"Brakowało skoordynowanych działań na szczeblu centralnym oraz jasnych wytycznych dla ośrodków medycznych i dla społeczeństwa. Żaden szpital, nie tylko w Polsce, nie był przygotowany na taką skalę problemu. Właściwie przez pierwsze pół roku uczyliśmy się na żywym organizmie jak zarządzać tym zdarzeniem"
- mówi dr hab. Jarosław Drobnik, prof. UMW, naczelny epidemiolog USK.
Szpital szybko stanął w obliczu kryzysu, który wymagał szybkiej organizacji sprzętu, izolowanych miejsc dla zakażonych pacjentów oraz zmiany organizacji pracy. Pacjenci wymagający pomocy medycznej nie czekali – i nie tylko ci z COVID-19. "Nikt ‚nie odwołał’ zawałów, udarów czy nowotworów" – podkreśla dr Drobnik.
Druga fala – szpital na skraju wytrzymałości
Jesienią 2020 roku, w drugiej fali pandemii, szpital osiągnął swoją granicę wydolności. Tysiące pacjentów potrzebujących intensywnej terapii, brak wystarczających środków i personelu – to była codzienność. Mimo trudności, udało się zorganizować specjalistyczne strefy, a także oddzielne obszary dla pacjentów COVID-19.
"Chorzy, którzy trafiali na intensywną terapię byli w bardzo ciężkim stanie. Nikt z nas wcześniej nie widział czegoś takiego. To był piorunujący przebieg. Najgorsza była Delta, ona rzeczywiście zabijała i to bardzo szybko. Nawet jeśli udawało się nam przeprowadzić tych pacjentów przez terapię, to szkody wyrządzone przez tę chorobę były potworne. Oni mieli po prostu zniszczone płuca i te konsekwencje widać do dzisiaj. Choć trzeba powiedzieć, że jak na te dramatyczne warunki, mieliśmy dobre wyniki leczenia z wykorzystaniem ECMO. Co drugi nasz pacjent podłączony do tej aparatury przeżywał, co w świecie nie było tak częste"
- tłumaczy prof. Waldemar Goździk.
Zespół ratowników na pierwszej linii frontu
Szczególną rolę w walce z pandemią odegrał zespół kryzysowy szpitala, który codziennie podejmował kluczowe decyzje dotyczące organizacji pracy. W tym czasie intensywna terapia stała się standardem dla pacjentów z COVID-19. Dla wielu z nich, jak 28-letniego Mateusza Rambachera, ta walka była sprawą życia i śmierci. "Zawdzięczam im życie i nigdy o tym nie zapomnę" – mówi Mateusz, który po ciężkiej chorobie wrócił do normalnego życia. Dzięki lekarzom z Wrocławia przeżył, mimo dramatycznego stanu zdrowia.
W marcu 2021 roku we Wrocławiu powstał szpital tymczasowy, który mógł przyjąć do 400 pacjentów. Szpital tymczasowy, zarządzany przez Uniwersytecki Szpital Kliniczny, stał się jednym z najważniejszych punktów w leczeniu COVID-19 w regionie. W chwilach największego kryzysu, personel medyczny stawiał na pierwszym miejscu życie pacjentów, mimo ryzyka zakażenia i osobistych tragedii.
"Każdy z pracowników był narażony na zakażenie, chorowali, tracili bliskich, odchodzili ich koledzy" – mówi dr Marcin Drozd, dyrektor ds. lecznictwa USK. "To była misja. Każdy był częścią zespołu, który wspólnie walczył o życie pacjentów."
Szczepienia przywróciły normalność
W roku 2020 w Polsce pojawiły się również szczepionki. W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu rozpoczęto masowe szczepienia. "Byliśmy przygotowani na trudności, ale ostatecznie udało nam się zaszczepić ponad 400 tysięcy osób" – wspomina dr Edwin Kuźnik, szef Zespołu ds. szczepień.
Dziś COVID-19 to już nie tylko globalna tragedia, ale również doświadczenie, które nauczyło nas większej odporności i czujności. Choć wirus nie wywołuje już globalnych lockdownów, wciąż jest obecny, mutuje, a odległe powikłania zdrowotne pozostają wyzwaniem.
"Wirus mutował, żeby przetrwać i złagodniał, ale to nie znaczy, że nie stwarza problemów. (...) Dziś już nie zabija, ma raczej charakter ambulatoryjny, ale mimo łagodnego przebiegu widzimy odroczone powikłania. Dziś jako szpital jesteśmy mentalnie i organizacyjnie lepiej przygotowani na podobne wydarzenie, ale w przyszłości konieczne będzie systemowe i merytoryczne zarządzanie na szczeblu krajowym oraz lepsze komunikowanie zadań, aby uzyskać większą skuteczność w przypadku tak poważnego zagrożenia"
- mówi prof. Drobnik.
