Widzew Łódź - Śląsk Wrocław. Ogromna kontrowersja sędziowska
Bezbramkowy remis pomiędzy Widzewem Łódź a Śląskiem Wrocław paradoksalnie nie był wcale aż tak nudnym spotkaniem. Obie drużyny starały się wyprowadzać swoje ataki, a przy lepszej skuteczności m.in. Sebastiana Musiolika, w meczu mogliśmy obejrzeć przynajmniej jednego gola. Całe starcie przyćmione zostało jednak przez sędziego Karola Arysa i jego bardzo kontrowersyjną decyzję z 86. minuty.
Piłkę na lewej stronie boiska otrzymał wówczas rezerwowy WKS-u, Arnau Ortiz. Hiszpan dynamicznie ściął do środka, chcąc wejść z futbolówką w pole karne. Ortiz szybkim zwodem minął Lirima Kastratiego, który spóźnił się z interwencją i trafił kolanem w udo skrzydłowego Śląska. Sędzia Karol Arys sytuację tę ocenił jednak jako symulację i nie dość, że nie podyktował rzutu karnego dla wrocławian, to jeszcze pokazał żółtą kartkę Hiszpanowi.
W pomeczowej analizie na antenie Canal+, ekspert Adam Lyczmański nie miał najmniejszych problemów z oceną tej sytuacji.
"Widzę spryt zawodnika Śląska Wrocław. Mija zawodnika Widzewa, który wystawia nogę, jest spóźniony i nie trafia w piłkę. Ktoś powie, że zawodnik Śląska od siebie dodaje, natomiast jest zahaczenie i klasyczne, proste, mówiąc językiem przepisów gry, podstawienie nogi i spowodowanie upadku przeciwnika. Rzut karny dla Śląska Wrocław niestety nie został podyktowany. W mojej ocenie powinien zostać on podyktowany" - wytłumaczył Adam Lyczmański.
Sytuacja dla kibiców Śląska jest tym bardziej bulwersująca, że na całą sytuację zupełnie nie zareagował wóz VAR. Przypomnijmy, że na system weryfikacji wideo w ekstraklasie wydano ogromne pieniądze, a roczne jego utrzymanie kosztuje przynajmniej kilkanaście milionów złotych. Dziwi więc sytuacja, w której w przypadku oczywistego rzutu karnego nikt z sędziów siedzących w wozie nie wezwał Karola Arysa do monitora. Sędziowie mają do dyspozycji powtórki z wielu różnych ujęć, a według przepisów gry, w przypadku rażącego błędu sędziego głównego (taki miejsce miał w przypadku niepodyktowanego rzutu karnego), powinni wezwać oni arbitra do obejrzenia sytuacji na monitorze.
Na całą sytuację wściekli są przede wszystkim kibice, którzy w takich momentach nie są w stanie zrozumieć zasad rządzących sędziowskim systemem. Oczywiście, rzut karny nie oznacza od razu gola, natomiast trudno oprzeć się wrażeniu, że wynik spotkania został wypaczony przez sędziego. Kibice zwracają również uwagę na całkowity brak transparentności ze strony PZPN-u oraz organizatora rozgrywek. Czy ktoś poniesie konsekwencje za tak fatalny błąd? Niestety, ale sprawa, jak wielokrotnie w podobnych przypadkach w przeszłości, rozejdzie się zapewne po kościach...